Translate

wtorek, 27 maja 2014

Odwiedziny u Amelki w szpitalu.

"Kiedy wchodziłam po schodach Dziecięcego Szpitala Klinicznego przy Litewskiej miałam wrażenie, że serce zaraz mi wyskoczy ze stresu. III piętro, oddział chirurgii, wszystko się zgadza. Wchodzę. Pomyślałam i wzięłam głęboki oddech, żeby chociaż trochę się uspokoić.

Na oddziale czekała na mnie Amelka. Znamy się niedługo, w zasadzie poznałam ją dopiero kiedy zachorowała, odwiedziłam ją w szpitalu. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przyszłam na oddział onkologii dziecięcej przeżyłam szok. Poznałam Amelkę, wcześniej znałam tylko jej Mamę. Weszłam na oddział, bawiłyśmy się przez chwilę, Amelka grała w grę którą przyniosłyśmy jej jako "wkupne". Wszystko było normalnie - rozmowa, zabawa. Dopiero kiedy wyszłam z oddziału coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać jak dziecko. W głos, chlipiąc i mówiąc sama do siebie "Boże, gdzie jest sprawiedliwość i co złego zrobiły Ci te dzieci". Oczami wyobraźni widziałam tylko te łyse główki, a w uszach brzmiały mi słowa Mamy Amelki kiedy zapytałam o dziecko leżące w sali przy wyjściu "On już umiera, nie ma dla niego ratunku..."

Od tamtej pory odwiedzam Amelkę co jakiś czas. Myślę, że moje odwiedziny są dla niej chwilą oderwania się od choroby, mile spędzonym czasem, dla mnie Amelka daje siłę. Dzięki niej rozumiem, że człowiek może wiele, że życie to coś więcej niż codzienne problemy, kłótnie z bliskimi czy niezaliczone kolokwium na studiach. I chociaż znam Amelkę krótko, a nasza znajomość nie jest intensywna, to jednak ta Mała Istota wywiera wielki wpływ na moje życie i tą moją historią chcę się podzielić z Wami.

Dzisiaj znów odwiedziłam Amelkę. Kiedy stałam przed jej salą myślałam, że serce mi wyskoczy. Co ja jej powiem? Jak się z nią będę bawiła? Przecież ta małą dziewczynka wie o cierpieniu więcej niż ja... Jak mogę ją zainteresować??? Krok i jestem, niech się dzieje co chce.

-WIESZ, ŻE NIE MAM JUŻ GUZA???? WYCIELI GO, ZABRALI, DALI BABIE JADZE ONA GO SPALIŁA. - krzyczy Amelka chwilę po tym jak dostrzega mnie w drzwiach.
-gdzie ona go zabrała? - pytam trochę zdezorientowana
-DALEKO STĄD, ŻEBY JUŻ NIGDY DO MNIE NIE WRÓCIŁ. BO WIESZ... JUŻ MIAŁAM GO DOSYĆ!!!!

Ten krótki dialog całkowicie rozładowuje sytuacje. Siadam na krześle obok łóżka. Amelka wyciąga ze swojej torby z Arielką kolorowanki, gazetki, lalki. Ubiera je w różne stroje, a ja jak głupia wgapiam się w jej włoski, które powoli odrastają, w jej brwi i rzęsy nad pięknymi ciemnymi oczami. Do tej pory ich nie było. Wypadły od chemioterapii. Teraz odrosły. Gapię się dalej żałując, że już za chwilę Amelka znów zostanie potraktowana kolejną dawką chemii, chemii tak silnej jakiej jeszcze dotychczas nie dostawała...

Z tej zadumy co jakiś czas wyrywa mnie Amelka wesoło dokazując i podsuwając coraz to kolejne pomysły na zabawę. Na koniec siada na wózek inwalidzki i każe się wozić po szpitalnym korytarzu. Pcham ten bolid, co jakiś czas hamując i przepuszczając w korytarzu pielęgniarki, zaglądając do sali, czy już zaczęły się w telewizji "Kucyki Pony", bo przecież Amelka nie może przegapić ani jednego odcinka. W końcu stwierdza, że zna odcinek na pamięć i dalej każe się wozić po korytarzu. Kontynuujemy ta przejażdżkę zaglądając do sąsiednich sal i oglądając zdjęcia i rysunki dzieci - pacjentów oddziału.

Po 5 godzinach wychodzę od Amelki... 5 godzin, a tak jakby to było 15 minut. 5 godzin, które naładowały mnie tak pozytywną energią jakiej już dawno nie miałam. 5 godzin, których nigdy bym nie zamieniła na żadne inne. Magia. W tym właśnie tkwi magia dzieci i wbrew pozorom, one są silniejsze od nas - dorosłych.

Mówię Wam, i podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami. Amelka chce żyć i wie jak walczyć!!!!!! My dorośli możemy się od niej tylko uczyć...

Proszę Was wszystkich o pomoc dla Amelki, bo bez Was... Bez nas sobie nie poradzi.

Pozdrawiam i liczę na Was
Kierowca rajdowy wózka inwalidzkiego Amelki,
B."



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz